W moim życiu zdarzyło się dziś coś strasznego, wcześniej wypuszczono mnie z zajęć. Zamiast przepisowej 14:45 FascynującyWykładowcaHistoriiSztukiStarożytnej (chociaż dzięki jego wykładom moje statystyki czytelnicze poprawiają się znacznie w czwartki właśnie), wypuścił nas równo o 14, co zburzyło mój idealny plan dnia. Ola myśli, o 16 mam kino, czyli dwie godziny, czyli od razu pojadę do Arkadii i popraktykuję windowshopping. Pozbawiona funduszy i telefonu, który wolał zostać w łóżku tego dnia, udała się do świątyni konsumpcji.
Małe tłumy, duże przeceny, wszystko było całkiem ok, póki w głośnikach na korytarzach nie rozległy się nagle dźwięki "Nie dokazuj miła, nie dokazuj", puszczonej prawdopodobnie w przerwie między Kate Perry a Rihanną. Naprawdę czułam się dziwnie, ostatnie miejsce na świecie do którego pasuje taka muzyka :o
I nie idźcie na "Australię". Nie była jakaś wyjątkowo kiepska, ale goddamnit, co to za melodramat, na którym ilość wypitej coli nie równoważy się z ilością uronionych łez, z happy endem i w dodatku nikt z głównych bohaterów nie ginie! Zdjęcia ładne, ok, początek bardzo w stylu Moulin Rouge, co nastroiło mnie bardzo pozytywnie, no i Nicole Kidman ze swoimi cudownymi odgłosami-jękami, które równie dobrze mogą oznaczać orgazm, spotkanie z dawno niewidzianym kochankiem, strach przed panoszącymi się po domu duchami i umieranie na gruźlicę. Ale Hugh jest taki mmm, niech mi się dziś przyśni Wolverine <3.
3 tygodnie ferii za pasem!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
za ten ostatni dopisek - SSIJ!!!
Prześlij komentarz