środa, 4 lutego 2009

Jeden wielki smuteczek, bo nie udało mi się zdać wczoraj praktycznego egzaminu na prawko za pierwszym podejściem. Wydawało mi się, że będzie tak cudownie, że raz dwa zrobię wszystkie manewry, olśnię swoimi przymiotami tego okropnego egzaminatora, który na każdym kroku będzie próbował mi wmówić wymuszenie, ale ja mu pokażę, że dziewczę które do egzaminu przygotowywało się oglądając przez tydzień non stop Top Gear da sobie radę. I oczywiście nie dało rady sobie owo dziewczę, nie pomogła ani pasja z jaką mówiłam o tym co jest gdzie pod maską (mój nowy blacharski perv), ani przeczytana od deski do deski biografia Richarda Hammonda. Trafiłam oczywiście na najmilszego egzaminatora na świecie, a nie wyjechałam nawet z placu przez brak skilla łamane na szczęścia. Na szczęście na kolejne podejście się nie naczekam, bo nastąpi 13.02 i wtedy już zakrzyknę radośnie 'victory is mine'.
I marzę o zrobieniu wreszcie czegokolwiek bardziej konstruktywnego niż zejście do kuchni i rozkminianie czy gorącą czekoladę zalewać mlekiem czy wrzątkiem. Niestety, przez ostatni tydzień było to moje główne zajęcie, więc z prawdziwym ożywieniem myślę o niedzielnym wyjeździe do Pragi. Tylko ja, 2 laski, milijon pepiczków i zlatopramen. O ile znajdziemy jakiś transport, co do którego bedzie pewność, że nikt nas w nim nie osaczy, nie uwiedzie, nie wyrzuci z pociągu gwałcąc uprzednio.

2 komentarze:

Pasqui pisze...

Ja dwa razy nie wyjechałam z placu, pomimo miłych egzaminatorów(a raz zaspałam na egzamin). Potem zdawałam w Ostrołęce u egzaminatora, który darł się na mnie od samego początku i miał twarz jak Inżynier-Zombie. I zdałam- facet miał luźne podejście do kąta prostego;D

habahaba pisze...

ale u mnie to była masakra, w ogóle się nie stresowałam, byłam wręcz pewna siebie, a w momencie kiedy miałam zacząć skręcać na łuku nie mogłam sobie przypomnieć co jak przy którym słupku, choć oczywiście robiłam to na jazdach milijard razy. Na wyczucie też nie wyszło, so ein pech ;)