czwartek, 19 lutego 2009

my united states of whatever

Na dworze kupa białego gówna. Na szczęście są chwile, kiedy nie przeszkadza mi to tak bardzo, np. kiedy siedzę sobie na pufie w jakiejś kawiarni, piję grzane wino i jak to ładnie określa Magda "pogardzam". Ja dodałabym do tego jeszcze "olewam", tudzież "bejuję", jako że dowiedziałam się ostatnio, że nie jestem żadnym leniem, nawet patentowanym, tylko bejem. Ach te subtelności. A generalnie olewam wszystko co wymaga ode mnie trochę więcej wysiłku niż wyjęcie papierosa z paczki. Oglądam Top Gear, czytam na nowo pudelka, kłócę się z Pawłem, oglądam się za rycerzami Jedi, krzywię się za każdym razem kiedy muszę spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Chyba zacznę po prostu jeść same kaktusy. Ale to i tak nie oznacza że jest źle albo coś- prawdziwa masakra zaczęła się w momencie kiedy zaczęłam w kółko odsłuchiwać "sorry seems to be the hardest word" blue ft. elton john, szczególnie koncentrując się na fragmencie "it's saad, sooo saaaad, it's sad sad situation". A jak sobie pomyślę że minie jakiś milijard lat zanim dorobię się porsche 911 to już w ogóle smuteczek :<

środa, 4 lutego 2009

Jeden wielki smuteczek, bo nie udało mi się zdać wczoraj praktycznego egzaminu na prawko za pierwszym podejściem. Wydawało mi się, że będzie tak cudownie, że raz dwa zrobię wszystkie manewry, olśnię swoimi przymiotami tego okropnego egzaminatora, który na każdym kroku będzie próbował mi wmówić wymuszenie, ale ja mu pokażę, że dziewczę które do egzaminu przygotowywało się oglądając przez tydzień non stop Top Gear da sobie radę. I oczywiście nie dało rady sobie owo dziewczę, nie pomogła ani pasja z jaką mówiłam o tym co jest gdzie pod maską (mój nowy blacharski perv), ani przeczytana od deski do deski biografia Richarda Hammonda. Trafiłam oczywiście na najmilszego egzaminatora na świecie, a nie wyjechałam nawet z placu przez brak skilla łamane na szczęścia. Na szczęście na kolejne podejście się nie naczekam, bo nastąpi 13.02 i wtedy już zakrzyknę radośnie 'victory is mine'.
I marzę o zrobieniu wreszcie czegokolwiek bardziej konstruktywnego niż zejście do kuchni i rozkminianie czy gorącą czekoladę zalewać mlekiem czy wrzątkiem. Niestety, przez ostatni tydzień było to moje główne zajęcie, więc z prawdziwym ożywieniem myślę o niedzielnym wyjeździe do Pragi. Tylko ja, 2 laski, milijon pepiczków i zlatopramen. O ile znajdziemy jakiś transport, co do którego bedzie pewność, że nikt nas w nim nie osaczy, nie uwiedzie, nie wyrzuci z pociągu gwałcąc uprzednio.